tym razem śledzie.
Przegryzka, przystawka, małe co nie co. Jeśli trzeba to nawet zakąską będą.
Można sięgnąć po dwa lub trzy takie maleństwa w każdej chwili.
Zrobione samodzielnie śledzie marynowane. Pyszne i nietrudne do zrobienia. Czasu tylko im trzeba.
Zimą kiedy dostęp do świeżej ryby jest łatwiejszy, przygotowujemy je często.
Śledzie marynowane
2 kg śledzi świeżych najmniejsze jakie są, jeśli nie wypatroszone, to patroszymy i odcinamy głowy
dobrze myjemy, zostawiamy godzinkę w zimnej wodzie, żeby się wymoczyły.
Jeśli mamy małe śledzie zostawiamy w całości, jeśli większe kroimy w półtora centymetrowe dzwoneczki. Zostawiamy chwilę na sicie, aby woda po myciu obciekła.
Zalewa:
3 szkl. wody
1,5 szkl octu 10%
2 łyżki stołowe soli
1 łyżka stołowa cukru
liść laurowy, gorczyca (1 łyżeczka), 6 ziarenek ziela anielskiego, 1 lub 2 cebule pokrojone w krążki
Wszystko razem zagotować, lubimy miękką cebulę, więc gotuję kilka minut. I najważniejsza sprawa w przepisie. Studzimy zalewę, cebula w zalewie musi być również wystudzona, bo skórka rybek nam się zaparzy i powstaną "frędzeliki"
Wkładamy śledzie do zalewy lub odwrotnie zalewamy je w pojemniku, po 48 godzinach śledzie będą przerobione na pewno. My smakujemy je po 24 i już wtedy mniejsze kawałki są zamarynowane.
48 godzin zostawiamy w temperaturze pokojowej i dopiero potem wkładamy do lodówki w słoiku lub zamkniętym pojemniku. Kiedyś wstawiłam śledzie od razu do lodówki i marynowanie zatrzymało się, po 48 godzinach śledzie były jeszcze różowe przy kręgosłupie.
Próbę radzę wykonać na 1 kilogramie tych smacznych rybek i połowie porcji zalewy. Śledzie marynowane można już przygotować i podać na wigilijną kolację.
o śledziu post
o rybach pisałam:
ciągle myślę
lin